Digital nomads (cyfrowi nomadowie) czyli pracownicy w podróży to hasło kojarzone z mobilnością, nowoczesnością i …młodością. Praca online z dowolnego zakątka jest uruchamiającym wyobraźnie magnesem dla studentów marzących o podróżowaniu, zwiedzaniu i niezależności. Poniżej przedstawię krótką historię osoby, które wdrożyła ten pomysł w życie i co najważniejsze zrobiła to nie jako studentka poszukujący dodatkowego zarobku, ale jako osoby dojrzała, na dodatek kilkanaście lat temu.
Joanna, nauczycielka angielskiego
Joanna jest moją znajomą od ponad 25 lat. Po studiach zaczęła pracę w koszalińskim liceum, gdzie utknęła na blisko 19 lat. Podczas tak zwanego urlopu nauczycielskiego (formalna, groźnie i dość archaicznie brzmiąca nazwa to urlop dla poratowania zdrowia) pojechała do koleżanki przebywającej w Tajlandii. Koleżanka pracowała tam w państwowej szkole podstawowej jako nauczycielka angielskiego. Nie musiała tego robić dla zarobku. Jej mąż został oddelegowany do Azji jako project manager zajmujący się otwieraniem kolejnych sklepów IKEA (tak, ten szwedzki market spotkamy nie tylko w rozwiniętym Singapurze czy Bangkoku, ale również w większych miastach egzotycznego Laosu, Kambodży czy Wietnamu).
Niestety, praca przedstawiciela koncernu nawet na dość wysokim i dobrze płatnym stanowisku oznacza dla jego żony codzienną nudę niemającą wiele wspólnego z życiem żony dyplomaty przedstawioną w starym, ale nadal rozpoznawanym filmie Emanuelle. Tutaj nie było rautów, towarzyskich koktajli nad basenem w tropikalnym otoczeniu i kolejnych znajomości często kończących się romansem. Koleżanka miała do dyspozycji wynajęty apartament w przyzwoitej (czyli bezpiecznej i nowoczesnej) dzielnicy Bangkoku i od początku czuła się wyalienowana w nowej rzeczywistości. Od czasu do czasu zajmowała się tłumaczeniami na angielski dla kolegów męża rozmaitych dokumentów związanych z pracą w IKEA, ale nie były to regularne zlecenia tylko sporadyczne przysługi. Kilka razy asystowała podczas wizyt lekarskich kolegi męża i dzięki znajomości angielskiego pomagała w tłumaczeniu dokumentacji medycznej. Na tym kończyła się jej praca poza domem.
Koleżanka nigdy nie prowadziła własnej działalności i nie bardzo widziała się w roli tłumacz angielski ze strony tlumaczenia-gk.pl na szerszą skalę, więc poszła do pracy w szkole. (W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że kilkanaście lat temu nauczycielem angielskiego w szkole podstawowej w Tajlandii i większości krajów Azji mógł zostać niemal każdy obcokrajowiec znający ten język. Później było nieco trudniej, ponieważ preferowani byli Brytyjczycy i Amerykanie i wprowadzono wymóg egzaminacyjnego potwierdzenia kompetencji językowych lub nostryfikacji dyplomu uczelni dla absolwentów anglistyki). Koleżanka była zadowolona, że udało jej się znaleźć stałą pracę i ściągnęła Joannę, która przyjechała głównie z zamiarem egzotycznego wypoczynku. Po niecałym miesiącu pobytu i zwiedzania turystycznych atrakcji jak Phuket, Phi-phi, Surathani, Chiang Mai i za namową koleżanki również spróbowała swoich sił w szkole. Niestety, Joanna była mniej zachwycona nową posadą. Miała świeże porównanie ze szkołą w Polsce gdzie pomimo ogólnego zmęczenia czuła się u siebie.
W Bangkoku było inaczej. Tajskie dzieciaki to nie tylko słodkie pamperki czekające w mundurkach na autobus i przyjaźnie machające turystom na ulicy. W szkole nie było planu nauczania. Miała po prostu uczyć dzieci angielskiego. Mogła więc po raz kolejny powtarzać dane zagadnienie gramatyczne lub próbować konwersacji. Nikt jej z tego nie rozliczał. Jedynym kryterium jej pracy było zadowolenie dzieci i rodziców. Niestety, Joanna była mimowolnie głodna pedagogicznych osiągnięć co w połączeniu z wszechobecnym luzem i nieznajomością tajskiego skończyło się jej rezygnacją z nowej przygody w karierze nauczycielki. Zrezygnowała ze szkoły, ale ponieważ jej urlop nauczycielski trwał dopiero cztery miesiące, nie chciała rezygnować z Tajlandii. Jak niemal każdy nauczyciel języków obcych Joanna miała w Polsce kilkunastu uczniów, którym udzielała korepetycji. Klika osób było w trakcie przygotowania do egzaminów kiedy Joanna wyjechała do Azji i odbierała smsy od rodziców odnośnie ich dalszej edukacji. Mogli co prawda spróbować pracy z nowym korepetytorem, ale z racji przywiązania i postępów czekali na powrót Joanny do kraju. Tyle, że Joanna nie umiała określić kiedy to nastąpi i poniekąd za namową rodziców jednego z uczniów spróbowała w końcu nauczania online. W tym miejscu chciałbym przypomnieć, że było to około 2010 roku, a więc na długo przed pandemią i lockdownami a aplikacje typu skype służyły raczej do spotkań towarzyskich, a nie do pracy.
Pojęcie edukacji na odległość było co prawda znane już przed erą Internetu, ale nie w Polsce czy Europie. (Z racji dużych odległości, już w późnych latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia studenci w Kanadzie i Australii mogli korzystać z formy edukacji na odległość. Odbywało się to poprzez dedykowane dla danej uczelni kanały telewizyjne którymi transmitowano wykłady oraz kasety video zawierające materiały z ćwiczeń wysyłane studentom, którzy raz w semestrze stawiali się osobiście w Alma Mater by podejść do egzaminów).
Joanna zakupiła laptopa i kamerkę (12 lat temu smartphony nie były aż tak smart) i spróbowała pracy online. Na początku głównym problemem był opór rodziców. Na szczęście jeden z uczniów z racji planowanej zmiany zamieszkania już rok wcześniej sygnalizował chęć nauki w tej formie i Joanna spróbowała najpierw z nim. Pomimo słabszej przepustowości Internetu, kontakt z uczniem był dość dobry. Po ściągnięciu materiałów z których korzystała w Polsce, skanowała odpowiednie strony i przesyłała uczniowi do którego szybko dołączyli inni. Z czasem udało jej się rozszerzyć liczbę uczniów do grupy jaka miała stacjonarnie w Polsce, ale dużym wyzwaniem była różnica czasu. Joanna wróciła do Polski, ale nie do szkoły. Dzisiaj robi to co zawsze robiła, ale wyłącznie online.