Chociaż wielokrotnie słyszymy że błądzenie jest rzeczą ludzką, to w przypadku specjalistów, którzy pracują według rutynowego, przewidywalnego schematu może się wydawać, że pomyłki są do uniknięcia właśnie z powodu powtarzalności. Oczywiście, wraz z doświadczeniem danego tłumacza angielskiego ilość tych najbardziej powszechnych pułapek językowych maleje, ale pojawiają się nowe. Często wynikające właśnie z rutyny.
Najczęstszym błędem podczas tłumaczenia na angielski jest niewystarczająca korekta już przetłumaczonego tekstu. Większość tłumaczy jest tak pewna swoich kompetencji, że przeczytanie już zrobionego tłumaczenia traktują po macoszemu. Niestety, taka niefrasobliwość to błąd. Kompletny przekład lingwistyczny składa się z kilku warstw, z których najtrudniejszą wydaje się być dobór odpowiedniej leksyki oraz składnia nadająca naturalne brzmienie w danym języku. Na tym koncentrują się tłumacze, ale często zapominają, że to co wydaje się trafnym wyborem na początku, po dwukrotnym przeczytaniu tekstu też może wymagać modyfikacji. Kosmetycznej, ale istotnej, bo dającej efekt językowego wykończenia całości. Poza tym, skupiając się na aspekcie merytorycznym, łatwo przeoczyć choćby kwestie nadmiernych powtórzeń, a tego nie zauważymy bez gruntownej korekty.
Kolejnym wrogiem tłumacza angielskiego jest pośpiech. Idealny plan zgodnie z którym tłumaczymy 6-8 stron dziennie praktycznie nigdy nie jest wprowadzany w życie. Wynika to albo z naszych wrodzonych cech charakteru odkładania na później i w efekcie spiętrzenia zadań, albo z optymistycznego założenia, że nie wydarzy się nic nieprzewidzianego. Np. grafika którą jakoś musimy przenieść, a co zajmuje nam niespodziewanie dużo czasu, albo błądy w formatowaniu, które musimy mozolnie korygować. Skutek prawie zawsze jest taki sam: w ostatnim dniu przed wyznaczonym terminem pracujemy najbardziej intensywnie. Nie jest to ani komfortowe ani nie daje gwarancji oczekiwanej jakości.
Problemem, który nierzadko pojawia sie podczas tłumaczenia umów jest kalka językowa. Im prostsza umowa tym bardzie uśpiona nasza czujność. Kilka razy widziałem tłumaczenia standardowej umowy o ochronie danych osobowych, gdzie tłumacz zostawił polski skrót RODO jako nazwę własną zamiast przetłumaczyć go jako GDPR. Częstym błędem jest tłumaczenie administratora danych jako ‘data administrator; wzbudzając tym samym zdziwienie wśród obcokrajowców. Powinno być ‘data controller’.
Następnym grzechem tłumaczy jest ignorowanie materiałów, które nie podlegają tłumaczeniu na angielski, ale które są wysyłane przez zleceniodawcę wraz z tekstem głównym. Tak się dzieje w przypadku tłumaczeń naukowych (https://tlumaczenia-gk.pl/o-nas/tlumaczenia-naukowe), czyli tłumaczenia artykułów, publikacji, autoreferatów, monografii itp. Zamieszczona pod publikacją bibliografia jest nierzadko ignorowana przez tłumacza mimo iż stanowi nieocenione źródło informacji na temat specjalistycznej terminologii. Podobnie wygląda kwestia przypisów dolnych. Zapoznanie się z nimi (wszystkimi) przed rozpoczęciem tłumaczenia pozwoli nam nie tylko jednoznacznie określić słownictwo kluczowe w tłumaczonej publikacji naukowej, ale zaoszczędzi czas ewentualnej korekty całego materiału jeżeli o nietrafionym doborze terminologii dowiemy się pod koniec tłumaczenia.
Podobnych błędów zaniechania można uniknąć realizując tłumaczenia techniczne. Zanim zaczniemy tłumaczenie na polski instrukcji obsługi danej maszyny, sprawdźmy na stronie importera , czy w ofercie nie ma już przetłumaczonych, podobnych informacji na temat produktów. Takie materiały nie tylko ogromnie ułatwiają nam zadanie od strony językowej, ale pomagają również zaoszczędzić kłopotliwych pytań od zaskoczonego efektem naszej pracy zleceniodawcy. O ile dostęp do materiałów wcześniej przetłumaczonych na polski może być ograniczony, to jeżeli realizujemy specjalistyczne tłumaczenia na angielski, możliwość potwierdzenia terminologii w języku angielskim jest prawie pewna. Każdy producent o zasięgu globalnym publikuje takie materiały po angielsku. Wystarczy kliknąć w odpowiednią zakładkę na jego stronie.
Kolejnym problemem jest wyłączne koncentrowanie się tłumacza na stronie językowej. Nikt nie kwestionuje faktu, że specjalista realizujący tłumaczenia medyczne to fachowiec o rozleglej wiedzy w zakresie bardzo wymagającej branży. Często jednak profesjonalne tłumaczenia dokumentacji medycznej wymagają drobnych dodatkowych zabiegów o których zapominamy. Końcowy dokument wysłany klientowi w formacie word nie wygląda tak dobrze jak taki sam dokument zapisany w pdf. Wartość merytoryczna jest wprawdzie taka sama, ale odbiór przez klienta i jego satysfakcja ze współpracy – na pewno inna. Nie zaszkodzi, a wręcz będzie pożądane zamieścić na dokumencie informację kto wykonał tłumaczenie wraz z danymi kontaktowymi. Pomimo iż klient nie wymagał od nas wersji przysięgłej, to takie dane na pewno dodadzą mu pewności siebie w kontakcie z lekarzem za granicą. Nie będzie się obawiał (co jest częste wśród szeroko rozumianej Polonii za granicą, zwłaszcza w UK), że lekarz pomyśli, że sam dokonał tłumaczenia badań, wypisu ze szpitala czy zwolnienia lekarskiego.